Od 1987 roku jestem na obczyźnie.
Do końca nie mogę tego pojąć. Jestem, a nie ma mnie tutaj.
Przez wiele lat pielęgnowałam obrazy z rodzinnych stron: krajobrazy, przyrodę a nawet zapachy.
Oplątały mnie wspomnienia, poczucie straconego czasu i miejsca.
Opuszczając dom rodzinny nie znałam życia. Byłam nieświadoma czekających mnie trudności i nie miałam wsparcia, które dawałoby mi poczucie bezpieczeństwa.
Traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa i te późniejsze rozchwiały mnie emocjonalnie i wpłynęły na jakość życia. Ci co siebie lubili, dawali sobie prawo do błędów. Ja za błędy płaciłam wysoką cenę i z moją skalą wartości i chęcią ulepszania świata nie pasowałam do otoczenia. Czułam, że zawiodłam samą siebie. By nie pokazać słabości byłam w ciągłym biegu, bez skupienia na sobie, aż do momentu, gdy organizm odmówił udziału w tej grze. A teraz, gdy powiało jesienią - zwolniłam, uśmiecham się częściej. A ta dziwna życia pora i ten stan duszy sprawiły, że mam odwagę przyznać się do słabości, pisać wspomnienia i wiersze. Nie pytam też innych, czy są one coś warte.
Wspomnienia, to jakby sprzedawanie własnej tożsamości, w dodatku bez możliwości zabezpieczenia się przed nieprzyjemnymi skutkami krytyki. Ale wszystko co robimy ma jakiś cel i warte jest tyle, ile nam samym na tym zależy.
Miejscem do którego najczęściej wracam myślami, to moja rodzinna wieś Zaburze i jej okolice.